Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Emilia Komarnicka-Klynstra: Podoba mi się rytm i nieśpieszne tempo Lublina

Michał Dybaczewski
Michał Dybaczewski
Trasę S-17 z Warszawy do Lublina pokonuje się średnio w niecałe dwie godziny. Emilii Komarnickiej-Klynstra zajęło to… rok. Dlaczego aż tyle? Pokonywała ją bowiem małymi krokami, ale końcu dotarła i razem z mężem, Redbadem Klynstrą-Komarnickim i dwoma synami zamieszkała w centrum Lublina.

Jakie wrażenie zrobił na tobie Lublin na samym początku?

Po raz pierwszy w Lublinie byłam z przyjaciółmi w klasie maturalnej, czyli bardzo dawno temu, w innym życiu (śmiech). To była taka typowa wizyta objazdowa – Majdanek i stałe punkty wycieczkowe. Po latach przyjechałam tu już razem z Redbadem, zaraz po tym jak dostał propozycję objęcia posady p.o. dyrektora Teatru Osterwy. Przyjechaliśmy sami, bez syna, by się móc skoncentrować i mieć pełny obraz sytuacji i miasta. Pierwsze odczucie? Ogromnej serdeczności tego miejsca – Lublin jest z serca, a nie z głowy, jak Warszawa. W stolicy jest pęd, to dobre miejsce dla tych, którzy chcą brać udział w ambicjonalnych konkursach, ale jeśli człowiek ma inne priorytety, w tym rodzinę, to może się tą atmosferą zmęczyć. W Lublinie jest serdecznie i mi osobiście to miasto kojarzy się z Wrocławiem, w którym spędziłam część swojego życia. Te miasta mają takie samo DNA i dlatego w Lublinie czuję się jak u siebie. Serdeczność ludzi tutaj otwiera we mnie inne pokłady. Na początku myślałam, że jak ktoś mnie zaczepia na przejściu i pyta jak mija mi dzień to dlatego, że jestem dla niego „panią z telewizji”, ale myliłam się – tak na szczęście nie jest – to wynika właśnie z lubelskiej serdeczności. Widzę w tym ogromy pozytyw również w kontekście rozwoju dzieci: mają tu wszystko co im potrzeba, a dodatkowo nie jest to opatrzone pędem i bieganiną typową dla Warszawy. Podoba mi się rytm i nieśpieszne tempo Lublina.

Ale gdyby jeszcze dwa lata temu ktoś powiedział ci, że dom w podwarszawskiej wsi zamienisz na kamienicę w centrum Lublina to pewnie uśmiechnęłabyś się pod nosem…

Przemierzając po raz pierwszy trasę z Warszawy do Lublina cały czas miałam poczucie, że to nie jest ten kierunek. Urodziłam się w województwie opolskim, studiowałam w Łodzi, później trafiłam do Gdańska, w końcu do Warszawy i ostatecznie do spokojnej wsi nieopodal stolicy. I myślałam, że to jest koniec przemieszczania się, bo przecież w mojej branży najwięcej pracy jest właśnie w stolicy. Nagle taka propozycja! Tak się wydarzyło, coś nas prowadziło, coś od nas mądrzejsze – jeśli mówimy o głowie i silniejsze – jeśli mówimy o sercu. Ta decyzja przyszła do nas organicznie, uznaliśmy, że jest spójna z naszym życiem. Na początku sądziliśmy, że uda nam się pogodzić obowiązki zawodowe Redbada w Lublinie z życiem prywatnym pod Warszawą. Bardzo się jednak myliliśmy.

Myliliście się i podjęliście decyzję o przeprowadzce. Co przeważyło szalę?

Przede wszystkim chcieliśmy być razem – to był priorytet od początku naszego związku. Skoro powołujemy na świat dzieci to po to, by dać im naszą obecność. Ale Redbada przez większość czasu nie było, więc to się całkowicie wykluczało – wyjeżdżał jak jeszcze spaliśmy, a wracał, jak chłopcy już spali. Absurd! Podjęliśmy więc decyzję, że to my spróbujemy przyjechać do niego, bo w innym wypadku musiałby zrezygnować ze stanowiska. Inaczej się nie dało. Zdecydowaliśmy się na zmianę i była ona radykalna, ponieważ kiedy zamieszkaliśmy na wsi zarzekałam się, że nigdy nie będę już mieszkać w mieście. Ale „nigdy” i „zawsze” są często weryfikowane przez życie. Przeprowadziliśmy się do miasta, do samego centrum. Dla nas była tu spora zmiana, ale największa dla dzieci – oswajaliśmy ich z tym krok po kroku, by w momencie przeprowadzki znały już Lublin. Nasz starszy syn zaczął chodzić do przedszkola w Lublinie w momencie, kiedy mieszkaliśmy jeszcze pod Warszawą.

A co konkretnie urzekło cię w Lublinie?

Stałym naszym punktem jest Ogród Saski, w okolicy którego mieszkamy i który zastąpił mi nasz wiejski ogród. Tam często chodzimy na spacery. Szukamy w mieście natury, więc wybieramy się także do Parku Ludowego i nad Zalew Zemborzycki. Cały czas sycimy się miastem: jesteśmy zachwyceni starówką, Zamkiem i jego ofertą kulturalną…

Tu muszę ci przerwać. W Lublinie nie ma starówki, a Stare Miasto. Starówka jest w Warszawie. My tu w Lublinie jesteśmy wrażliwi na punkcie tego nazewnictwa (śmiech)…

Ok, dobrze, będę pamiętała (śmiech).

Wróćmy do wątku Lublina…

Lubimy poznawać miejsca poprzez kuchnię, więc mamy też w Lublinie swoje ulubione punkty kulinarne. Muszę wspomnieć o mojej wspaniałej przewodniczce po mieście – Kasi Bujakiewicz, która mieszka tu dwa lata dłużej, przetarła szlaki i dostarcza mi wiele „polecajek”. Z Kasią znałyśmy się wcześniej, ale zaprzyjaźniłyśmy się dopiero w Lublinie. Fascynujące jest również to, że przez prawie 10 lat mieszkania w Warszawie nie miałam tylu swoich miejsc i ludzi, których mam po roku życia w Lublinie.

No właśnie, jaki to był rok?

To był rok dążenia do harmonii. Przeprowadzałam się wiele razy, ale nigdy z dziećmi. Wzięłam na swoje barki zadanie zbudowanie atmosfery prawdziwego domu, tak by synowie nie odczuli za bardzo zmiany jaka zaszła. Posługując się nomenklaturą teatralną mogę powiedzieć, że był to trudny sezon, ale wiele przyczółków zostało zdobytych.

Zdobywacie przyczółki nie tylko w Lublinie, ale i na Lubelszczyźnie – widziałem na Instargamie, że byłaś w Poleskim Parku Narodowym…

Tak, faktycznie, jeździmy do Poleskiego Parku Narodowego na ścieżki przyrodnicze. Natura tam jest wprost przeszywająca, nietknięta ludzką ręką. Generalnie jednak Lubelszczyzna jest jeszcze przed nami do odkrycia i domyślam się, że ma wiele do zaoferowania. Niestety, tego czasu mamy wciąż za mało. Na początku myślałam, że męża „zabrała” mi odległość, a to jednak co innego – odpowiedzialność. Redbad bardzo dużo pracuje, bo odpowiada za ważną instytucję i sporą grupę ludzi.

Obserwujesz lubelską kulturę?

Oczywiście obserwuję to co dzieje się w Teatrze Osterwy, ale muszę przyznać, że nie mam za wiele czasu na kulturę dla siebie, bardziej pochłania mnie kultura dziecięca i korzystam z wielu wydarzeń dedykowanych właśnie dzieciom. Chodzimy dość często do Teatru Andersena.

Ale na wystawie prac Tamary Łempickiej na Zamku Lubelskim byłaś….

Tak, to było nasze pierwsze od ośmiu miesięcy wspólne wyjście z mężem (śmiech). Ale może ten wyjątek stanie się wkrótce regułą…

Nie myślałaś o tym, by stać się częścią lubelskiej kultury? W zasadzie już taki debiut miałaś występując w kwietniu na scenie CSK podczas koncertu dla seniorów.

Jestem na to w jakiś sposób otwarta, ale z jednej strony mam małe dzieci i czas z nimi stanowi dla mnie priorytet, a z drugiej, jestem cały czas związana z moim ukochanym Teatrem Ateneum i w nowym sezonie artystycznym mam zaplanowaną premierę. To będzie dla mnie takie „sprawdzam”, czy mieszkanie w Lublinie można pogodzić z pracą teatralną w Warszawie. Ale nic na siłę, macierzyństwo powoduje że czuję się spełniona i jestem szczęśliwym człowiekiem.

Skoro o macierzyństwie mowa to na jego bazie napisałaś książkę „Cieszę się, że jesteś” - adresowaną do dzieci, ale i dorosłych. Z kart tej książki wyłania się obraz mądrego, racjonalnego i uczuciowego rodzicielstwa. Gdybyś zechciała w skondensowanej formie powiedzieć czytelnikowi czym jest mądre rodzicielstwo.

Nie odważyłabym się na doktryny, każdy ma swoją drogą, Lubię powtarzać, że każdy rodzic wie (a w zasadzie czuje), co dla jego dziecka jest najlepsze. Dla mnie świadome macierzyństwo jest zaakceptowaniem, że nie ma idealnych rodziców i zdjęciem z siebie tej odpowiedzialności, że dążymy za wszelką cenę do ideału. Uważam, że najważniejszą kwestią w rodzicielstwie i macierzyństwie jest rozwój – dzieci, ale i mój. Relacje z moimi dziećmi stały się największym motywatorem do rozwoju, do szerszego spojrzenia wykraczającego poza własne ego. Dzieci są „lustrami”, w którym odbijają się nasze postawy, zachowania i podejścia do konkretnych sytuacji. Jeżeli nie odwracamy od tych „luster” głowy, tylko decydujemy się skonfrontować, mamy szansę wejść na niezwykłą drogę – mimo iż czasem bolesną i trudną – którą może pójść każdy rodzic i wykorzystać istniejącą relację i wspólne lata z dzieckiem na niebywały skok rozwojowy. M.in. o tym właśnie jest książka „Cieszę się, że jesteś” (www.cieszesiezejestes.pl - przyp. red). Oczywiście bazuje ona na naszych poszukiwaniach, nie daje uniwersalnych recept, ponieważ potrzeby każdego członka rodziny zmieniają się z dnia na dzień. To co działało wczoraj, dziś już nie musi, dlatego potrzebne jest otwarte spojrzenie na komunikaty i postawy młodego człowieka, tak by wspólnie wypracować z tego coś konstruktywnego dla naszych relacji. Do tego zachęcam wszystkich rodziców!

Proza życia, emocje, często powodują, że wychowaniem nie kierujemy tak jakbyśmy chcieli. Masz na to jakiś środek?

Wychowanie to przede wszystkim wyzwania, a momenty spokoju i harmonii są tą mniejszą połową. To co się sprawdza w naszej rodzinie to obecność i uważność na komunikaty dziecka oraz równoczesna praca nad sobą. Łatwo jest wyprowadzić rodzica z równowagi – zmęczenie i stres robią swoje, potem żałujemy swoich reakcji i samobiczujemy się. Ale ja doszłam, do tego, że tę przestrzeń pomiędzy wydarzeniem, a naszą reakcją, zwaną mięśniem uważności, możemy trenować tak samo, jak trenujemy mięśnie na siłowni. Kiedy czujemy, że zaraz eksplodujemy, dajmy sobie chwilę: napijmy się wody, wyjdźmy z pokoju, ochłońmy. Ta chwila da nam przestrzeń do zrozumienia przyczyny, do konstruktywnej rozmowy i prawidłowego prowadzenia relacji. Musimy mieć świadomość, że dzieci są naszymi małymi awatarami i swoim zachowaniem bezbłędnie pokazują to, co jest nieprzepracowane w rodzicach, a zatem wskazują nam obszar nad którym musimy popracować. Tak naprawdę powinniśmy być im wdzięczni za wszelkie fochy i histerie, bo dzięki temu możemy zastanowić się, gdzie w nas samych ta histeria tkwi.

A jak rozwiązujesz problem korzystania przez dzieci z nowych technologii? Z jednej strony jest to naturalna część naszej rzeczywistości i trudno od tego uciec, ale z drugiej strony łatwo też przekroczyć Rubikon…

Telefon jest w pewnym sensie moim narzędziem pracy i starszy syn oczywiście widzi, że z niego korzystam, ale jasno wyznaczam czas – mamy w domu taką specjalną tarczę zegarową i Kosma wie do kiedy pracuję. Po wyznaczonym czasie nie sięgam po telefon bez potrzeby i przypadkowo. Kosmę fascynują bajki, ale mamy radykalną regułę: raz dziennie przez 20 minut. Przestrzegamy jej konsekwentnie, dosłownie z budzikiem w ręku. Staram się wyposażyć moje dziecko w umiejętność racjonalnego korzystania z mediów, dlatego często tłumaczę mu dlaczego nie może oglądać więcej, nigdy nie dzieje się to na zasadzie „nie bo nie”.

A jak dobierasz bajki? Ich treści są przecież przeróżne: od pedagogicznych po antypedagogiczne…

Mam sprawdzone bajki – bądź przez siebie, bądź od zaufanych osób – i tylko z nich syn może wybrać, co chce oglądać. Staram się „podrzucać” mu bajki z naszego pokolenia, które miały piękną muzykę, były wolniejsze, nie dostarczały tak wielu bodźców, bazowały na innej percepcji. Współczesne bajki mają zupełnie inną dynamikę, tam bodziec idzie za bodźcem. Mamy taką zasadę, że dwa razy bajki wybiera Kosma, a raz ja. On wybiera „Psi Patrol” i „Strażaka Sama”, ja stawiam na „Reksia” lub „Bolka i Lolka”. Taki znak czasu.

Rozpoczęliśmy rozmowę od tego, co podoba ci się w Lublinie, więc zakończmy ją podobnie – co w Lublinie lubią twoje dzieci?

Moje dzieci są aktywnymi duszami, lubią wychodzić z domu i korzystać z tego, co dzieje się wokół. A w Lublinie dzieje dużo, szczególnie latem. Mieszkamy w centrum i w którą stronę byśmy nie poszli, to możemy mieć pewność, że coś się wydarzy. Chłopcy dobrze odnajdują się w mieście. Starszy syn uwielbia place zabaw, spacery, ma swoją hulajnogę, którą przemierza miasto. Młodszy może godzinami spacerować w wózku, lub nosidle i oglądać Lublin, jak najpiękniejszy obraz, bo wypełniony serdecznością bohaterów, którzy się w nim malują.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Emilia Komarnicka-Klynstra: Podoba mi się rytm i nieśpieszne tempo Lublina - Plus Kurier Lubelski

Wróć na lublin.naszemiasto.pl Nasze Miasto